Blond niewiasta siedząca przy stoliku obok sączyła parujące jeszcze cappucino. Ten sam wymuszony uśmiech, tak podobny do setek innych noszonych zgrabnie przez resztę tych wszystkich blond niewiast. Powoli zatopiła zęby w czerstwym herbatniku. Zwieńczają nim chyba każdą filiżankę tej czarno-mlecznej brei.
Wiatr niechlujnie zaskarbił kilka kosmyków z jej skrzętnie splecionego warkocza. Jej kompan, pokaźnych rozmiarów gość z lekko wyłysiałą potylicą, dopalał nerwowo kolejnego papierosa. Mówili coś szybko. Mówili coś po niemiecku. Espresso - kawa prawdziwego twardziela. Prawdziwego- tego z definicji barczystego buraka. Wstali. Odeszli. Tak jak 123456 podobnych im. Każdy wstaje, odchodzi, przemierza narzuconą sobie ścieżkę, zatacza się by w końcu się zatrzymać.
Zabawne, każdy jest czemuś przeznaczony, i ja i ty, nawet ta pani karmiąca zasrane gołębie, dziobiące chodnik przy tej twardej, metalowej ławce. Nawet ten starszy pan, który sączy, oparty o rozklekotaną ścianę tej starej kamienicy, piwo. 2,35 tyle zapłacił za dwa momenty wolności. Zapłacił, a może wyżulił po pięć groszy od bandy pseudohipsterów, pieszczących czule swoje deski i longi. Ciekawe skąd mieli na nie hajs. Bogaci tatusiowie, czy stare zgrzyty-sponsorki? Wybierz sobie co wolisz.
Dopaliłam kolejnego l&ma. To już uzależnienie czy jeszcze chwilka. Sama już się w tym pogubiłam. 14.30, a ja bez śniadania, na trzech kawach i paru promykach słońca. A teraz adiós!
cdn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz