Jakoś nie wyszedł nam ten listopad. Jakiś taki niepoprawnie-zagmatwany. Pełen łez i zapachu sernika. Poszarzały od chmur nikotynowych i wszystkich Twoich grzesznych myśli, których tak bardzo nie chciałeś wypowiedzieć. Wyjęty z kontekstu całego roku. Dumny, fałszywy, zarozumiały. Poobgryzane dni przyniosły więcej siniaków niż oboje się spodziewaliśmy. Hektolitry zbożówki spędziły sen z ociężałych powiek. Wspomnienie letnich promieni Słońca jak terapia psychosomatyczna powstrzymuje nas od szaleństwa. Wszystkie oklepane ścieżki, które razem wyrzeźbiliśmy, zasypały liście, a każdy kąt w mojej głowie wypełnia Twój głos.
Pamiętasz, kiedyś razem gapiliśmy się w niebo, układając z gwiazd niekończący się korowód dramatów. Dziś wychodzę, żeby choć przez moment podławić się zimnym powietrzem. Lubię to przeszywające mrowienie w krtani. Nie ma gwiazd, a niebo, a niebo to jedynie słaba komedia, którą raczy nas galaktyka.
Ale wiesz, abstrahując od Ciebie i Mnie i całego naszego ekosystemu, który tak usilnie próbowaliśmy zburzyć, słyszałam od mojej M, że wszystko co złe dzieje się w listopadzie. I do końca nie jestem pewna czy mówiła o mnie czy może bardziej o wszystkich naszych przyjaciołach, który tego miesiąca poczuli zapach bratków sponiewieranych z wilgocią zimnej ziemi. 17 lat temu podobno padał śnieg, 17 lat podobno darłam się tak, że słyszało mnie pół Piotrkowa Trybunalskiego, 17 lat temu moja mała M myślała, że będę fajnym dzieciakiem, że nie zafunduje jej przedwczesnej kuracji siwiejąco-zmarszczkowej. Wierzyła, że będę idealnym połączeniem przykładnej córki i poukładanej nastolatki, po czym dała mi wolność popełniania własnych błędów. Nielogiczne. Ale tak, listopad na dobre wpisał się w kalendarz, a rok za rokiem przynosi coraz wymyślniejsze katastrofy. Listopad, a jego chłód wywołuje u mnie początki osteoporozy.
.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz