Zwolnij. Przecież wiesz jak lubię
dawkować powietrze. Powoli, tak żeby mogło dotrzeć do najdalszych
koniuszków moich myśli. Zaciągam się, chłodny dym wkrada mi się
do płuc, sieje spustoszenie w armii narządów wewnętrznych.
Potrzebujemy czasu. Przestrzeni na błędy i niedociągnięcia. Czasu
na bycie niedoskonałym, burzenie romantycznej konwencji
wszechświata. Jakoś nigdy nie było nam po drodze co nie ? Nawet
teraz, kiedy dzieli nas 150 km westchnień. Nawet wtedy, gdy ścieram
łzami maskarę z rzęs. Poczucie własnej wartości nie pozwala nam
na zdrowe funkcjonowanie w społeczeństwie, a szpetne serca, pod
presją internetowych miłości, chowają się w burdelu uczuć.
Kiedyś ubzdurałam sobie, że kocham
pochmurność twoich oczu, wiatr hulający między różowymi
komórkami twojego umysłu, mroźny dotyk palców na mojej szorstkiej
twarzy. I choć wizja ówczesnej anomalii psychosomatycznej jest dziś
tylko przykrym zdarzeniem, tym zaliczanym do „ katastrof
śródmyślowych” to z utęsknieniem spoglądam na ruiny, które
pozostawiłeś w mojej głowie. Nie chcę podnosić ideałów, które
zmieszałeś z błotem, bo podobno na nasz kształt naszej osobowości
składa się ciemność miejsc, zapach spotkanych osób i świst
pociągów na peronie. Więc owszem, każdego dnia tracę jakąś
część swojej dziecięcej niewinności, ale dym nikotynowy
wynagradza mi zgubiony uśmiech.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz