„To tylko seks” powiedziała. I
oboje wiedzieliśmy, że to początek pięknej przyjaźni.
Wróć, w tył zwrot, za plecami marsz.
Każda historia powinna jakoś się zacząć. Każda, nawet ta
niekoniecznie wzniosło-treściwa, nawet ta bez moralizatorskiego
bełkotania o strukturze nicości. Każda. Powinien być wstęp,
rozwinięcie i zakończenie, koniecznie w tej kolejności.
KONIECZNIE. Bo jak nie... bo jak nie to bęc ! I wszystko rozniesie
się słowami w pył, zakurzy podłogę wytartymi klawiszami liter i
wykrzyknień.
Więc zacznę mój Drogi. Wiem
trzymałem Cię w napięciu przez ostatnie 3 linijki, cwaniak ze
mnie, oczekiwania trzy łokcie pod powierzchnią potylicy.
Spodziewasz się jakiegoś BUM, jakiegoś ŁAŁ, ŁOŁ i AH? Nie
przeczę, może gdzieś za 23456 słów podniesiesz swój ociężały
zadek po szklankę whiskacza bez lodu. Może. Jeśli tak to nalej od
razu dwie, nie ma co sobie w życiu nałogów odmawiać!
Trzy, dwa, jeden start!
1. Narodziny histeryka
Był piątek roku 2010. To zawsze musi
być piątek i zawsze rok podzielny przez pięć. Siedziałem w
ostatniej ławce. Zajęcia języka polskiego. Głupkowate spojrzenia
współrówieśników goniły po ścianie za dwiema kopulującymi
muchami. Panna A. i kolo G. jeszcze nie wiedzieli co to znaczy. Ja
zresztą też nie wiedziałem. Był piątek, ostatnia lekcyjna. Tego
byłem pewien. Tylko to trzymało w ryzach te wszystkie moje myśli.
Destrukcyjny półświatek mojego id wydrapywał szramy na płachcie
nieukształtowanego jeszcze ego. Mądrala ze mnie co? Rzucałem
wzniosłymi słowami, tak jakbym wiedział co one znaczą. Tobie też
nieźle wychodzi udawanie mądrzejszego niż w rzeczywistości.
Pieprzona gra. Był piątek, godzina 14.05. Dryńńńńń. Czas
spadać. Przeżyłem. Przeżyłem 5489. dzień mojego życia, a
Ziemia? A Ziemia nawet nie drgnęła pod ciężarem tych wszystkich
wyplutych oddechów. Tyle znaczę Ja, a Ty? Nie główkuj nad
retoryką, bo gdy poznasz odpowiedź uśmieszek może Ci spłynąć
wraz z tapetą zarżniętych pochlebstw. Wyszedłem przed ceglany
budynek szkoły. W prawo czy w lewo? Ordynarne pytanie, jakby ilość
przedeptanych metrów miała coś zmienić. Prawo. Droga dobrze
znana. Trzy zakręty i dwa kilometry na północ. Nic specjalnego.
Wydawało mi się, że już nigdy nic specjalnego się nie zdarzy.
Wzrok przechodniów- rzewne westchnienie za ubiegłymi uciechami.
Pączek z lukrem czy pierwszy pocałunek. Każdy ekstazę definiuje
na swój sposób. Wolność interpretacji mówią, oboje dobrze to
rozgryźliśmy. Mówią bo boją się ciszy, unikają nieznanego by
wtopić się w ucacany schemat. Wróćmy do sedna. Wszystko co
mieliśmy przeżyć już dawno przeleciało nam przez umemłane
palce. Nie ważne czy masz 53, 22 czy 5 lat. Zmarnowałeś swój
limit mrugnięć powiek. Zadowolony jesteś ? Też nie byłem.
Melancholia wyssana z malinowym syropem na kaszel.
Był piątek. Tylko to się liczyło.
Wszedłem do domu. Tak bardzo go nienawidziłem. Czemu? Nie wiem. Dom
jak dom. Cztery ściany i dach i wszystkie moje demony zamknięte pod
jedną potylicą. Zatrzasnąłem drzwi, rzuciłem plecak na ziemię.
Jego też nienawidziłem. Jakby tak się zastanowić, niewiele rzeczy
tolerowałem. Frustrat. Mały, snobistyczny odludek, z poczuciem
niemej wyższości. Usiadłem na rogu kanapy, a łzy zaczęły
płynąć mi po policzku. Rzeka lęków u źródła brązowych gał
ocznych. Mięczak. Mięczak. Mięczak. Mięczakus pospolitus
beznadziejus. Dźwignąłem swój kościsty tyłek. Podszedłem do
szuflady, wygrzebałem srebrną, prostokątną blaszkę. Nie
nazywajmy rzeczy po imieniu. Fala pozorów nakładająca się na
przestrzeń buduje napięcie. Chyba. Przesunąłem powoli po skórze,
wiesz tym stalowym kawałkiem czegośtam. Czerwona ciecz nieśmiało
sączyła się wzdłuż fioletowej siatki żyłek, ściśle
oplatającej mój nadgarstek. Piekło. A słodki ból przeszywał te
wszystkie moje myśli. Po co to robiłem? I tu znów z buciorami
wchodzi ta wszędobylska wolność interpretacji. Każdy ma swój
stan upojenia, wyimaginowaną utopię do której ucieka. Miałem 15.
lat, żadnych planów wstecz i na najbliższe dwie godziny. Krople
płynu ustrojowego zabrudziły podłogę. Starłem je ręcznikiem
papierowym i resztką niewinności, której jeszcze wtedy kurczowo
się trzymałem. Był piątek 16.03, miałem 15 lat, a pod
paznokciami krew. Ach! No i jeszcze te wszystkie ociężałe myśli.
cdn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz